To niesamowite, jaka niewidzialna więź łączy Dawcę i Biorcę.
Kiedy 4 lata temu pierwszy raz zadzwonił telefon z pytaniem, czy podtrzymuje swoją decyzję podarowania komuś cząstki siebie, bez wahania się zgodziłem. Pamiętam te niesamowite emocje jakie mi towarzyszyły tego dnia. Niestety z powodów zdrowotnych Pacjenta nie doszło do pobrania. Na następny telefon nie musiałem długo czekać. Kilka miesięcy później ktoś inny potrzebował mojej pomocy. Procedura ruszyła od nowa. Niestety zakończyła się ona podobne jak pierwsza. Wtedy uświadomiłem sobie z jak trudną chorobą walczą Pacjenci chorzy na białaczkę. A ja mimo wielkiego pragnienia pomocy moim "bliźniakom genetycznym", nie mogłem już nic więcej zrobić.
I mogłoby się wydawać, że moje szanse na oddane komórek macierzystych zostały wyczerpane. Nic bardziej mylnego. Telefon zadzwonił po raz trzeci. Tym razem wszystko działo się bardzo szybko: potwierdzenie zgodności, badania, ostateczna decyzja i podzielenia się z kimś, kogo nie znam częścią siebie.
Za każdym razem, kiedy dzwonił telefon, emocje były ogromne. Z jednej strony radość, że mogę pomóc, z drugiej smutek, że ktoś jednak tej pomocy potrzebuje. To niesamowite, jaka niewidzialna więź łączy Dawcę i Biorcę. Ja podarowałem mu cząstkę siebie, a on stał się cząstką mojego życia. Bardzo często myślę o swoim bliźniaku i modlę się za niego, aby dostał łaskę powrotu do zdrowia.
Kiedy kończy się pobranie, kiedy widzisz ten drogocenny lek, który za chwilę wyruszy w podróż do Pacjenta, kiedy słyszysz słowa uznania od personelu medycznego, choć tak naprawdę nic wielkiego nie zrobiłeś, w końcu, kiedy dzwoni telefon z informacją, że twoje komórki macierzyste uratują życie… Czujesz wielką radość, spełnienie i nadzieję, że teraz wszystko już będzie dobrze.