Cześć, jestem Sebastian z Witkowa w Wielkopolsce. Zwykły facet przed 30-stką pracujący na produkcji w dużej korporacji. Zarejestrowałem się jako potencjalny Dawca szpiku od razu po skończeniu 18. roku życia, bo pomagać trzeba zawsze i każdemu - tak wychowali mnie rodzice.
Moja historia zaczęła się w czasie pandemii i dość nietypowo. To był piątek po południu - nigdy nie zapomnę tego dnia i emocji. Dzień od rana był intensywny, bo jechałem oddać krew. Chwilę przed obiadem zapikał mi telefon, informując mnie o nowych e-mailach. Zacząłem sprawdzać skrzynkę. Jak zawsze pełno reklam, a wśród nich e-mail od Fundacji DKMS. Zacząłem czytać treść wiadomości i w jednej sekundzie wszystko się zmieniło.
Serce zaczęło mi walić, zrobiło mi się zarówno zimno i gorąco. Byłem w szoku! Do maila informującego mnie, że zostałem wytypowany jako potencjalny Dawca dla „bliźniaka genetycznego”, dołączona była karta medyczna. Wypełnienie jej zajęło mi kilka godzin i to nie z powodu wielu informacji, a silnych emocji.
Nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości. Wiedziałem, że wchodzę w to i jeśli będzie mi dane tej osobie pomóc, to pomogę. Następnego dnia dostałem telefon z Fundacji DKMS z wyjaśnieniami i ogólny zarys, jak to wszystko będzie wyglądać. Na początku rozmowy z przemiłą panią zadałem jej pytanie: „Czy to na pewno się dzieje, czy to wszystko prawda?”. Okazało się, że tak. Niestety to prawda. Piszę niestety, bo wtedy dotarło do mnie, że ktoś jest chory i potrzebuje mojej pomocy, że waży się życie konkretnego człowieka. Nieco inaczej niż w przypadku oddawania krwi.
Później wykonałem badania i nadszedł czas oczekiwania. Towarzyszyły mi w tym czasie różne myśli - od tych, czy na pewno jestem zdrowy i czy będziemy mieli wystarczającą zgodność (bo samo wytypowanie mnie na początku nie daje 100% pewności, że oddam komórki krwiotwórcze), aż po takie, czy ta osoba wytrzyma walkę z tą straszną chorobą jeszcze trochę.
Upłynęło kilka tygodni i wreszcie okazało się, że jest zgodność i mogę przejść szczegółowe badania. Dziękuję pani doktor, która mnie prowadziła w tym czasie oraz personelowi medycznemu, który towarzyszył mi w szpitalu. To wspaniali ludzie z ogromną wiedzą i empatią.
Tydzień później kolejne dobre wieści - wszystko jest dobrze. Niesamowicie się ucieszyłem. Zdałem sobie sprawę, że to już tuż, tuż! Kiedy nastał ten wielki dzień, poczułem stres, jednak niepokoje zniknęły, kiedy dotarłem do Warszawy. Przyjazna atmosfera, ogrom uśmiechu i wiele miłych słów sprawiły, że po prostu nie mogłem się stresować. :) Pobranie przebiegło sprawnie i nic nie bolało. Przez cały czas nad moim bezpieczeństwem i samopoczuciem czuwały zarówno pielęgniarki, jak i pani doktor.
Po wszystkim wróciłem do hotelu i czekałem na telefon od pani, która miała mnie poinformować, do kogo trafiła część mnie. Okazało się, że moje komórki zostają w kraju i jadą do dojrzałej kobiety. Na tę wiadomość czekałem tak długo!
Moja historia się nie skończyła. Mam kontakt ze swoją „bliźniaczką genetyczną” i czekamy na dzień, kiedy będziemy mogli się spotkać. Jej stan jest już dobry, z każdym miesiącem lepszy.
Oddanie komórek macierzystych zmienia człowieka i postrzeganie świata. Nadal jest mnóstwo chorych – dorosłych, jak i malutkich dzieci, którzy czekają na swojego Dawcę. Jeżeli się wahasz albo boisz, to z pewnością mogę Ci powiedzieć, że to nic nie kosztuje poza odrobiną czasu, a możesz komuś uratować życie. Dać szansę na kolejne święta, wakacje, na każdy kolejny dzień z bliskimi.