Moja historia rozpoczęła się chyba w styczniu 2013 roku, wtedy też natknęłam się przypadkiem na teledysk do piosenki „Masz Dar” – Drużyny Szpiku. Te twarze dzieci czekających na pomoc sprawiły, że zrozumiałam, iż nie ma na co czekać, bo to jedyny sposób, żeby pomóc! Zalogowałam się na stronie DKMSu, po jakimś czasie przyszedł zestaw do pobierania wymazu, wykonałam wszystko zgodnie z instrukcją i… list czekał na wysłanie, czekał ok. 2 miesięcy, bo zawsze albo o nim zapominałam, albo było mi zwyczajnie nie po drodze na pocztę. W końcu poprosiłam o wysłanie go moją mamę. I znowu zapomniałam o tym wszystkim. Jednak któregoś dnia sprawdzając pocztę zobaczyłam maila od DKMSu, byłam przekonana, że to reklama, ale otworzyłam i zamarłam. Okazało się, że pojawił się konkretny pacjent, który może potencjalnie mnie potrzebować, oczywiście od tego czasu do czasu pobrania musiało upłynąć wiele czasu i wiele etapów i mogło się okazać, że to jednak fałszywy alarm, bo coś się nie zgadza, ale ja i tak strasznie się tym przejęłam.
Kiedy już okazało się, że mogę być dawcą, strach mieszał się z dumą i szczęściem.
Strach pojawił się głównie wtedy, kiedy okazało się, że metoda, którą wybrali dla mnie i mojego biorcy to pobranie z talerza kości biodrowej. Wiedziałam, że to bardziej inwazyjna metoda, ale później pomyślałam „Kinga! Przecież nie robią tego amatorzy!”. Kilka miesięcy później pojechałam na badania wstępne do Drezna, wtedy też zrozumiałam, że nie ma się czego bać, bo lekarze i pielęgniarki obchodzili się ze mną wręcz jak z jajkiem i dali mi niejednokrotnie odczuć, że to co robię jest godne podziwu.
Po kolejnych kilku tygodniach przyszedł dzień przeszczepu, nie mogę powiedzieć, że się nie bałam, bo przecież tylko głupiec się nie boi, ale bardziej niż bólu bałam się tego, że coś się nie uda lub nie podołam i nie pomogę mojemu biorcy. Kiedy zasypiałam, patrząc w sufit myślałam „ Boże, pozwól im zrobić to, co do nich należy, a mnie pozwól się obudzić, bo przede mną jeszcze spotkanie z moim genetycznym bliźniakiem!”. Niedługo potem obudziłam się, bez większego bólu wróciłam na salę i czekałam na telefon od Magdy z DKMSu.
Godziny dłużyły się okropnie, a w głowie układałam najczarniejsze scenariusze. Kiedy telefon zadzwonił nie obchodziło mnie nic co Magda mówiła tylko te trzy magiczne informacje, wiek, płeć i kraj, z którego mój biorca pochodzi. Kiedy usłyszałam, że pomogłam 25 letniej dziewczynie ze Stanów popłakałam się, bo poczułam coś pięknego, coś czego nie pozna nikt, kto sam nie był w takiej sytuacji.
Teraz mogę śmiało wszystkich zachęcać do zapisania się jako potencjalni dawcy szpiku, bo to najcenniejszy dar jaki możemy złożyć drugiemu człowiekowi i wierzę, że kiedyś w oczach mojej siostry genetycznej zobaczę… nie wdzięczność, a radość z życia, to będzie najpiękniejsze podziękowanie.