O tym, że mogę komuś pomóc dowiedziałam się przed Bożym Narodzeniem. Pamiętam dokładnie, że gdy zadzwonił nieznany numer.. pomyślałam, że to pewnie kurier, ale okazało się że dzwoniła Pani z fundacji DKMS mówiąc, że jest ktoś kto czeka na moją pomoc. Popłakałam się ze wzruszenia i oczywiście potwierdziłam swoją gotowość do pomocy.
Po jakimś czasie w dogodnym dla mnie miejscu miałam wykonane pierwsze badania z krwi, zgodność między mną a biorcą się potwierdziła, niestety jego stan się pogorszył, więc moja rezerwacja dla niego została przedłużona. Po kilku miesiącach otrzymałam ponowny telefon z DKMS, czy nadal chcę pomóc? Oczywiście! Od razu ustalona została data zarówno badań jak i pobrania komórek, w moim przypadku z krwi obwodowej. Badania odbyły się w jednej z klinik w Polsce, USG, EKG, RTG, morfologia, biochemia, pełno innych badań z krwi, badanie moczu. Jedno z badań musiałam powtórzyć, ale okazało się, że wszystko jest dobrze. Na 4 dni przed oddaniem zaczęłam przyjmować zastrzyki zwiększające liczbę białych krwinek we krwi. Igiełka bardzo krótka, nie da się źle zrobić zastrzyku, nic nie boli :) Na dodatek pielęgniarki dokładnie mnie przeszkoliły jak mam robić takie zastrzyki.
Oczywiście skutki uboczne się pojawiły… bóle krzyża, karku. Ale nie były jakieś bardzo uciążliwe, zwykłe przeciwbólowe sobie z tym świetnie radziły. Dzień oddania – najpierw badanie z krwi… okazało się, że mam ponad 100tys leukocytów! No to do dzieła. Szybko zostałam podłączona pod maszynę, nic nie bolało. Samo oddawanie komórek w moim przypadku trwało prawie 6h… Ale dzięki temu uniknęłam konieczności ponownego oddawania w dniu kolejnym, w związku z tym, że mój biorca jest trochę „większy” ode mnie.
Nie czuję, że zrobiłam coś wyjątkowego.. zrobiłam to, co powinien zrobić każdy, jeżeli tylko stan jego zdrowia na to pozwala. To nie boli, a ktoś dzięki nam może żyć. Teraz jedynie pozostaje trzymać kciuki za szybki powrót do zdrowia mojego biorcy!