Historie Pacjentów

Konrad Repp - żyje dzięki Dawcy szpiku

To historia o tym, że nigdy nie wiadomo czy, to co może się wydawać twoim końcem, będzie początkiem czegoś PIĘKNEGO.

09.05.2024

I jeśli właśnie siedzisz i zamartwiasz się DLACZEGO JA? usiądź wygodnie i przeczytaj Moją, NASZĄ HISTORIE...

Święta Wielkanocne roku 2019 przyniosły mi diagnozę - BIAŁACZKA LIMFOBLASTYCZNA. Byłem wtedy w obcym kraju, nastawiony na nowy początek, raczkujący w nowej pracy...

Z dnia na dzień stałem się żółty. Kolejne dni przyniosły plamki przed oczami. SZPITAL -> BADANIA...

(moja znajomość języka - zerowa). Wchodzi przyjaciel i patrzy na mnie tępym wzrokiem, wydusza z siebie: "ONI MÓWIĄ, ŻE MASZ RAKA". Świat w jednej chwili rozsypał się na miliony kawałków. Szybki powrót do Polski. Setki badań, chemię, izolatki... Pojawiam się na plakatach DKMS. Moje miasto staje na głowie, by mi pomóc. Na czele ONA - moja mama... Ewa.

Dzięki mojej chorobie zarejestrowało się setki osób. Dziś już wiem, że mój bliźniak już w tym czasie był w bazie..

W tym samym czasie kiedy moja twarz pojawia się na plakatach, pojawia się też Ona - kobieta mojego życia. Zupełnie przypadkiem, niepostrzeżenie... Zaczepia mnie w sklepie (chociaż w tym sklepie, to ja pojawiam się przez wzgląd na Nią). Pyta : jak rokowania? jak się czuje? czy dawca już się znalazł? Jest sierpień, a te pytania wydają mi się jeszcze zbyt trudne, by móc udzielić na nie odpowiedzi.

Obca osoba, staje ze mną twarzą w twarz i zadaje mi chłodne, odważne pytania. Nie użala się nade mną, a tego żalu i współczucia było w tym czasie aż "po kokardkę". Urzeka mnie swoją OSOBĄ. Łapiemy kontakt, przed kolejnym pobytem w szpitalu dostaje od niej książkę. W środku wpis "nie trzeba mieć skrzydeł by latać, trzeba mieć dobrych ludzi wokół, którzy nie pozwolą ci upaść. Jestem P."

Ciepło na sercu. To moment w którym stała się MOJA, JEDNA, JEDYNA...

Wiedziała, że mogę odejść i już nigdy nie wrócić. Nie dlatego że CHCE, tylko dlatego, że los tak może zdecydować za nas. Nie stchórzyła! W jednym momencie okazała się być sensem mojego istnienia, moim najlepszym przyjacielem, ramieniem na którym mogłem się oprzeć.

3 październik 2019 godzina 20:16, dostaje telefon. Dzwoni koordynatorka z Dkms: "Panie Konradzie mamy dla Pana dawce!"

Biegnę do niej (bo okazuje się, że miłość miałem całe życie na wyciągnięcie ręki - 250m od mojego domu), staję, płaczę i mówię że się udało!

Cała reszta toczy się już dość szybko. 9 listopada decydujemy się na wspólne mieszkanie. 11 listopada wyjeżdżam do Gdańska. Stojąc w śluzie, patrzę na Nią zalaną łzami... mamę, która zdusza w sobie całe cierpienie i przyszłego teścia, który stara się je trzymać "w ryzach", by się nie rozsypały.

Każdy dzień w oczekiwaniu na przeszczep mimo, że w tej samej izolatce, dzięki niej staje się innym. Godzinami wisimy na telefonie. Urządzamy "wspólnie" (ja w Gdańsku, ona w Lęborku) nasze, nowe mieszkanie.

Wybieramy razem meble, kolory ścian, kompletujemy najpotrzebniejsze rzeczy. Przynajmniej raz w tygodniu pojawia się pod oknami mojej izolatki, by mi pomachać. Pokazać, że wszystko będzie OK! Setki łez kosztują nas, te wszystkie "wizyty". Oczywiście oczekiwanie na przeszczep, to czas całkowitej izolacji. Mowy nie ma by ktoś Cię fizycznie odwiedził. My znaleźliśmy na to swój wlasny sposób. Nie zawsze był smutek i łzy. Pamiętam dzień w którym przyjeżdża, stoi pod oknem, patrzy się na mnie zielonymi ślepiami i informuje mnie, że zakupiła nam wieszak na kurtki - kuchenny wieszak na akcesoria. Wybucham śmiechem, nie wyobrażam sobie tego, myśląc "to nie może wyglądać". Oczywiście moja "Szelągowska", jak zwykle miała rację... Żadna kurtka ani głowa na tym nie ucierpiała, a i wyglądało ładnie.

21 listopada, dzień mojego przeszczepu. Oczywiście na linii - ONA. Wisi woreczek ze szpikiem, a ten cudowny moment przeżywamy RAZEM.

Wracam do domu przed samymi Świętami i choć wcześniej nigdy nie byłem w moim domu po remoncie, czuję że jestem u siebie. Ta cudowna kobieta mimo swoich obowiązków, pracy, remontu znalazła jeszcze czas na to bym mógł poczuć się częścią tego wszystkiego. Dwa dni po powrocie do domu wychodzimy na miasto, ja z maseczką (za nim to jeszcze było modne), w końcu musiałem mimo wszystko się oszczędzać. Zakupujemy metalowa choinkę - bo tak trzeba! Ale nikt nie mówił że nie można iść na lodowisko :) tydzień po wyjściu "jeżdżę" na łyżwach...

Każdy dzień z NIĄ, pokazuje mi, że niemożliwe jest możliwe. W sylwestra się oświadczam. W sierpniu bierzemy ślub. W między czasie pojawia się na naszej drodze STEFAN! - czworonożny przyjaciel. Ślub jest niespodzianka dla wszystkich. Owiany tajemnicą, spędzony w gronie tylko tych najbliższych. CUDOWNY CZAS! Mimo złości za oplecenie tego dnia tajemnicą, dostajemy setki przychylnych życzeń. Historia jak z filmu, bo na 5 dni przed planowanym ślubem łamię nogę, która nadaje się do pilnej operacji. Przez moment nie pomyślałem, że wszystko szlag trafi! Do ślubu poszedłem w stabilizatorze. Dwa dni później leżałem na stole operacyjnym. TO MIŁOŚĆ "NA PRZEKÓR" wszystkiemu.

I Ty też możesz właśnie teraz zacząć swoje, NOWE, LEPSZE Życie! Nie wiesz co czeka na Ciebie "za rogiem". Jesteśmy tego dobry przykładem. Pozdrawiamy Cię i ściskamy z kanapy naszego nowego mieszkania, które tym razem udało nam się faktycznie urządzić razem.